Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do wyjścia i we drzwiach podawszy rękę gospodarzowi, wybiegła tym razem już wprost pośpieszając do domu.
Ewaryst, którego długa jej przechadzka samotna niepokoiła, zobaczywszy ją przesuwającą się pod oknem, wybiegł na spotkanie. Od dawna Zonia nie witała go z taką czułością, z takiemi oznakami przywiązania jak teraz, zarzuciła mu rękę na ramię i tak prowadziła na górę.
Stęskniłm się za tobą! — zawołała.
— A gdzież bawiłaś tak długo?
— Na przechadzce najprzód, potem u Heliodory. Ta mnie zatrzymała. Jestem dziś jakaś rozmarzona, smutna, niespokojna i potrzebuję ciebie mieć przy sobie.
Weszli tak razem na górę. Zonia zrzuciła z siebie ubranie spacerowe i padła na krzesło, wskazując miejsce obok Ewarystowi, któremu w oczy patrzała.
Nie chciała mu powiedzieć nic, a nie mogła się powstrzymać od niepokojącego wyrazu w głosie i twarzy. Obie ręce wyciągnęła ku niemu. —
— Tyś mój! prawda, żeś ty mój! — odezwała się namiętnie — że mi ciebie nikt odebrać nie potrafi?
Pytanie to zdziwiło bardzo Chorążyca. Ciągły niepokój, który go trapił, budził się za lada słówkiem.
— Moja Zoniu — przerwał zbliżając się ku niej — skądże to pytanie? czy wiesz co? Czy się obawiasz czego?
— Ja? niczego w świecie się nie lękam oprócz jednego ciebie — odparła Zonia smutnie — Wiem, że póki będę miała twe serce, mogę polegać na niem, ale mamże ja to serce twoje? nie ostygłoż ono w piersi? Nie znużyła cię ta dziwaczna, niecierpliwa, śmieszna Zonia? nie zamęczyła cię swem kochaniem? Mów!
— Potrzebujesz słów! — rzekł z westchnieniem Ewaryst. — Cóż znaczy słowo, gdy wiesz z życia naszego o tych ofiarach, które ci niosę chętnie, a które są wielkie. Zoniu! ja dla ciebie kłamię, oszukuję matkę, dręczę się w sumieniu, a ty chcesz, abym ci powiedział, że cię kocham!
Rzuciła mu się na szyję nic nie mówiąc i tak na niej zawisła zadumana, rękę Ewarysta przyciskając do ust gorących.
— O! nikt cię tak jak ja kochać nie będzie! — zamruczała. —
Prawda, nie przyniosłam ci dziewiczego, ale uwiędłe, biedne serce, co nie rozkwitłszy zaschło...
Ale ja tamtego nie kochałam, on mnie tylko uczynił spragnioną miłości, którą całą, pierwszą wylałam na ciebie, Ani ty, ani ja już tak drugi raz w życiu kochać nie będziemy. Jeden kwiat taki rozwija się na tej suchej, kolczystej łodydze nędznego żywota...
Ciebie nikt tak kochać nie będzie, i ja nie będę tak nigdy kochaną. Jestem dumna tą miłością, bo ty wierzysz w piekło i nie wahałeś się dla mnie stanąć nad urwiskiem, w którem one gore...