Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/602

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie będę bronił siebie, — rzekł — ale mi matka dobrodziejka pozwoli ująć się za kobietą spotwarzoną i niewinną. Daję słowo honoru, pani — dodał silnie — iż między mną a panią Sołłohubową, nie ma innego stosunku nad taki, jaki między krewnymi i przyjaciołmi jest godziwy... Zresztą — rzekł z dumą pewną cofając się ku drzwiom, jakby chciał odchodzić — jakkolwiek szanuję władzę rodzicielską, czego dałem niejednokrotnie dowody, jeśli słowom moim wiara nie będzie daną... nie powiem nic więcéj... ale słuchać więcéj nie mogę... Proszę mnie uwoloić...
Wojowodzina z góry patrzała na zagniewanego z razu, sądząc, że go zastraszy; widząc jednak, że się zabiera odejść, kazała mu zostać.
— Proszę nie odchodzić! ani kroku.
Brühl otarł chustką czoło i zatrzymał się.
— Hrabia mnie nie rozumiesz, — rzekła — ja... jestem matką... matce wiele darować potrzeba... Marynia nie jest szczęśliwą...
— W takim razie szczęście jéj już odemnie nie zależy — odparł Brühl — i ja nic na to poradzić nie mogę...
Jak zwykle, gdy na swojém postawić nie mogła, wojewodzina rzuciła się osłabła na kanapkę, zakryła oczy i — dostała spazmów. Siadając ręką poruszyła dzwonek gwałtownie, a na dźwięk jego przerażona wpadła panna Terlecka. Dość jéj było wejrzeć na panią, aby stan odgadnąć; przytomność