Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/547

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Generał chodził jeszcze gniewny... Zdziwił się nieco tą oznaką uczucia u żony, ale nie wziął jéj tego za złe...
— W istocie Godziemba ranny, — rzekł — ale felczer powiada, że rany nie są niebezpieczne... Jest to oznajmienie i przestroga dla nas, abyśmy się lepiéj strzegli... Dziękuję hrabinie za mojego Godziembę, — dodał — chłopak to godny współczucia i szacunku... Ale, proszę być spokojną, że ja nad nim czuwać będę... bo go kocham...
Odeszła ode drzwi milcząca hrabina, wróciła do siebie blada, ze łzami w oczach, i uklękła modlić się na intencyą — rannego.
Dumont, gdy zbiegłszy na dół i dotarłszy sama do felczerów, przekonała się, że w istocie nie było niebezpieczeństwa, wróciła zamyślona mocno na górę...
— Kto to wie? — dumała cała zaprzątnięta tém zawsze, że się te dwie kochające istoty zbliżyć do siebie nie mogły, — kto to wie? może choroba, która ją skłoniła do tego śmiałego kroku, nareszcie doda odwagi, czułości i... zbliży ich dla szczęścia, którego się tak nieboraczęta lękają! Może wypadek ten wyjść na dobre obojgu...
Dumont to jedno mając w myśli, gotowa już była błogosławić tych co Godziembę posiekali. Uczyniła wcześnie plan pewny... odwiedzin chorego; osnuła na tém cały romans francuzki, znając jak mężczyznie do twarzy jest ręka na temblaku... nie