Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/540

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A kto winien? — podchwycił Żudra — nie my.
— I nie wy i nie oni — pośpieszył z odpowiedzią skarbnik — winien los, który zawsze figle płata. Ludzie biedni Bogu tylko ducha winni, a gdy im fatum, jak koniowi żyd na jarmarku, żeby ogona zadzierał, pieprzu podsadzi, co za dziw, że brykają.
— Teraz my górą — nie odpowiadając począł Żudra — a że tam pan hetman przyprowadzi jakie parę tysiączków, a książę Radziwiłł jaki tysiąc, a choćby kijowski wojewoda drugie tyle — furda! mości panie... przemożemy.
— Tak, cudzoziemskim autoramentem — dodał Zagłoba — i to wielka zasługa i polityka doskonała, cudzemi rękami żar zagrzebiecie. Zrobi się co niedobrego — winni obcy... a stanie się co dobrego, zasługa wasza, bo któż ich zaprosił? Nie darmo stary książę kanclerz za największego polityka uchodzi. Centum laudes.
Zmięszał się Żudra nieco, i zamilkł, a skarbnik daléj chwalił.
— Ja w rozum Familii wierzę jak w ewangelię, gdyby go nie mieli, czyżby przyszli z kniaziów małych do takiéj fortuny i znaczenia. I to coś znaczy. Wszystko w rękach ich rośnie.
Popatrzał mostowniczy, i jak przed chwilą Ocieski sam nie wiedział znowu, czy Zagłoba żartował, czy chwalił w istocie... Zamilkł więc... Z nim się zadzierać i rąbać nie było sposobu: nimby do czego przyszło, językiem by zawsze pobił.