Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/527

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w bezkrólewiu, tém straszniejsze nam grożą niebezpieczeństwa... Familia ma silna podporę obcą... i wkrótce przewodzić będzie... naówczas...
— Naówczas, — dodał, kłaniając się Brühl — pierwszym użytkiem przewagi jéj będzie spodziewam się zemsta nademną, do któréj jestem zresztą zupełnie przygotowany... Wiem co mnie czeka... Jeżeli jednak sądzą, że postrachem wygonią ztąd i zmuszą do ustąpienia, mylą się srodze. Odebrać mi mogą wszystko... oprócz przywiązania, jakiego nabrałem do tego kraju, i nawyknienia do niego a nadziei, że chwilowe ich zwycięstwo nie będzie ostatniém słowem losu.
— Tak, — westchnął, marszcząc się Sołtyk — nie tajmy jednak przed sobą, że my, adherenci dworu saskiego i dynastyi, ciężką mieć możemy chwilę do przebycia...
Starosta szczerzecki, który stał przy stole, obiema rękami weń uderzył.
— Ale, ale! — zawołał — Wasza Książęca Mość, księże biskupie, zapominacie, że dalipan i Potoccy też coś znaczą w Rzeczypospolitéj, i pan hetman Branicki ma powagę, i z księciem Radziwiłłem nie przelewki też...
— Policzcież się, — krótko odparł Sołtyk, — a przekonacie pono, żo Familia ma więcéj niż my wszyscy i potężniejszego sprzymierzeńca...
Potocki głową pokiwał.