Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siebie, Mokronowski z powagą postąpił kilka kroków naprzód, wcale się nie zdając lękać błyszczących ostrzów, które przeciwko niemu wymierzano.
— Panie stolniku — zawołał, pan jesteś sprawcą tego rozruchu; wzywam go, ażebyś swoich nakłonił do porządku...
Mówił jeszcze gdy z boku stojącego Brühla w téj chwili najmniéj się tego spodziwającego (bo radziwiłłowscy tak nagłéj napaści nie przewidywali), zaczęto otaczać i naciskać. Cześnik był zmuszony chwycić już za oręż, gdy Mokronowski rzucił się ku niemu, osłaniając go sobą i szable odgarniając rękami...
Kilkadziesiąt ich miał nad głową... Jedna z nich wyostrzona świeżo zraniła mu dłoń, co poczuwszy, Mokronowski przytomnie skrył ją, aby widokiem krwi nie dać hasła i podniety do walki... zdającéj się prawie nie uniknioną.
Krzyk rozpaczliwy niemal Mokronowskiego, któremu towarzyszyło bicie laską o podłogę i wysilony błagający głos starca Małachowskiego — opamiętały na chwilę... Tłum napastujący począł się cofać zmieszany i zawstydzony, stolnik zamilkł, widząc przeciwko sobie występującego człowieka, którego szanował i nawykł był uważać za przyjaznego sobie...
Wszczął się spór najgwałtowniejszy na słowa...
— Stolnik! stolnika wina! krzyczano z jednéj strony...
— Pierwsi Radziwiłłowie szabel dobyli...