Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówiono po cichu. A na czołach były gniewy i burze... Noc co ukołysać miała, do najwyższego stopnia rozdraźnienie podniosła.
Od rana do południa gromadziło się na sali, wchodziło i wychodziło, ustawiało i szykowało szczególniéj stronnictwo Familii, bo długo bardzo z Radziwiłłowskich, którzy stanowili prawie sami obóz przeciwny, nikt się nie ukazywał. Domyślano się, że przybędą gromadnie i tak, aby od razu całą objawić siłę. Nie zaczepiaj! wara!...
Oprócz broni białéj, bystrzejsze oko mogło za pazuchami kontuszów i po kieszeniach, dostrzedz u niektórych pistoletów...
Już z południa było, gdy gwar się stał w sali... z okien ktoś napatrzył i karetę sześciokonną, tarantami ciągnioną księcia Radziwiłła, i cały oddział jego czarny, z kilkuset głów złożony, otaczający ją do koła...
Na wschodach stał się gwar, usłyszano stąpanie tłumne, i książę wszedł, pod rękę prowadząc bladego Brühla, z którego drugiéj strony szedł Mokronowski.
Stolnik litewski, niemniéj rozżarzony jak wczoraj upojony tą rolą, jaką raz pierwszy w życiu odegrywał, stał na tém samém miejscu co wczora, aby okazać, że się nie cofa i nie ustępuje... Więcéj stokroć zaciętości i gniewu niż wczora było na twarzach wszystkich, rozgorączkowanie niebezpieczne...