Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże to może być — wrzucił, — aby my z księciem Niemca forytowali? hę? Boć Brühl... szołdra...
— Hm! głową kręcąc rzekł książę, namyślając się trochę — ot jadłbyś kiełbasę a milczał — a król co??
Zmieszał się Kiełbsz... i wysunął.
Niektórzy poczęli z niego drwić.
— Dajcie-no pokój — po cichu odezwał się wojewoda, — należy respekt jego zdaniu... choć się na polityce nie zna... Kto tam następuje? A, pan Puciata! a oto widzę za nim Skorobohatego? dobry wieczór! I Wigurów... Pisz, panie Łopott...
Wszystko to przedefilowało, ocierając wąsy... Nadszedł Jelec....
Stary to ród był, ale bardzo zubożały... na Jelcu widać to było...
— Mości książę, rzekł — w jego usługach się nie próżnowało, szabla mi się wszetecznie podarła..
Dobył ją z pochew, cienka była od szlifowania jak scyzoryk.
— Jak przyjdzie jutro machnąć, byle który grubszy a twardszy miał kark, despekt będzie...
— Każ sobie dać inną — rzekł książę.
— Ba — oni mi to już tam swatali kilka, ale to gdzieś z kos porobione czy co, któréj popróbowałem nagiąć, to się kurczy i nie odchodzi. Przytémby się zdał jaki kawałek blachy na piersi, bo się kryć za drugich i próżnować nie myśli.