Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a pan Łopott, który pióro trzymał, wszystkich kładł na regestrze.
Stanął najprzód srodze opalony szlachcic, z żywemi oczyma, błyszczącemi jak u kota, ruchawy jak żywe srebro, opończa podpasana, wąs do góry, skłonił się do kolan.
— Pan Wareszczaka! szepnął zapisując Łopott.
— Witam waszeci — rzekł książę, a wielu waćpanów jest...?
— Nas? dwu, mości książę... rzekł przybyły — Andrzej i ja...
— Andrzéj, panie kochanku, gdzie?
— Za mną stoi.
— A, prawda. Wiecie appel?
— Toć się wie!
— Nie chybicie, panie kochanku?
— Jakim sposobem? chybaby się żywym nie było...
— Piszże dwóch... rzekł książę.
Wereszczaka chciał odchodzić, wtém książę Karol coś sobie przypomniał.
— A dereszowaty jak się ma?
— Dziękuję, W. Ks. Mości, krew mu puścili — odszedł...
Ledwie się ten usunął, nastąpił drugi, szlachetnych arestokratycznych rysów młodzian, z wielką butą, nawet się księciu wojewodzie mało co pokłonił.
— Dobry wieczór, panie Radomina! Iluż was jest? bom dalipan zapomniał, panie kochanku...