Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! mój hrabio! czy im go dasz czy nie, oni sobie znajdą sami. Na cóż mamy tracić miłą chwilę — ja szczególniéj, która jestem skazana tu na samotną spektatorkę?
— A! przepraszam, przecież przy niéj widziałem najświetniejszą gwiazdę młodzieży, pana stolnika...
— Mdły i nudny... a! odparła Sołłohubowa. Jest to wielbiciel wszystkich piękności, a ja tych politeistów nie lubię... Siadaj hrabio koło mnie, w tym tłumie można być zupełnie samym...
— Ale tysiące oczu...
— Cóż nas one obchodzą!... Ja — mówiła młoda pani — ja przypatruję się salonowi i gościom co się tu tak w tańcu wymijają, rachując naszych przyjaciół i przeciwników... Lękam się...
— Mnie to nudzi! — rzekł Brühl. — Radbym, żeby zapowiedziany dramat skończył się jak najrychléj... kortyna podniosła... i...
— Jabym wolała, żeby nie było dramatu...
Sołłohub nadchodzący przerwał rozmowę, podał rękę Brühlowi — przywitali się, a że miał mu coś do powiedzenia tajemniczego, odciągnął go na chwilę od żony...
Zalewie się to stało, pan stolnik zajął szybko miejsze opróżnione.
Widział on jak Brühl był przyjęty; z ciemnych oczu jego, a więcéj jeszcze z ust zazdrość tryskała i złośliwość.