Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na to w istocie żaden najlepszy przyjaciel nie pomoże i nie poradzi — mówił Brühl. Mnie się jednak zdaje, że ci się przywiduje. Twojéj gorącéj miłości jéj spokojna przyjaźń nie starczy... Wymagasz po niéj jakichś zapałów, które nie są w jéj charakterze... To poprostu dziwactwo...
Rozmowa długiemi przestankami przerywana ciągnęła się daléj. Generałowicz chodził smutny, zaczynał coś mówić, wahał się i nie kończył. Brühl jakby go to niezmiernie nużyło, pot ocierał z czoła.
— Słuchaj — Brühl — szczerze ci powiem — ona ma do ciebie zaufanie — ona ci wierzy i lubi cię... Proszę cię — ty masz takt, na którym mnie zbywa — powiedz jéj to, na co ja sam poskarżyć się przed nią nie umiem i nie mogę...
— Zmiłuj się — jakiém prawem?
— Prawem przyjaciela... Jeżeli chcesz nawet... powiedz, że cię o to prosiłem. — Chwycił za ręce: — Uczyń to dla mnie.
Cześnik stał jak martwy, patrząc w okno, z boleścią jakąś na twarzy...
— Chodźmy do salonu — rzekł Sołłohub żywo — ja z cześnikową rozmawiając, odprowadzę do oranżeryi... zostawię was samych... Mów, mów z nią otwarcie...
Brühl nie odpowiedział nic, ale żywy zawsze generałowicz ujął go pod rękę i opierającego się nieco, gwałtem niemal pociągnął za sobą.