Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się zbliżywszy, potajemnie go za rękę chwycił i ścisnął. Wiedziano co to znaczyć miało... To dopełniwszy, zwolna na stołek swój wrócił i śmiejąc się rzekł:
— No, co wy, panie podkomorzy, na tę zimę nam prorokujecie?
— Zawieruchy — wtrącił skarbnik.
— Zima będzie łagodna — odezwał się Laskowski, który zaczepiony niełatwo dał sobie odebrać słowo, gdy szło o kalendarz. — Szrony się zapowiadają częste... gołoledź, śniegi obfite, ale nietrwałe... aura niestała... lękać się trzeba o zboża, aby nie wyprzały... wody téż podostatkiem będzie. Lód kto chce mieć, chwytać trzeba, bo go niewiele i na krótko stanie...
Gdy to mówił, stolnik Szymanowski dopił lampki, podał rękę skarbnikowi, zdala się innym pokłonił i wolnym krokiem wyszedł.
Ledwie za nim drzwi się zatrzasnęły, gdy Laskowski wpadł na mostowniczego.
— A czy się to godzi? przychodzisz nam tu, abyś struł dobrą wenę naszą...
— Stój! nie zabijaj! — odparł śmiejąc się Żudra — nie winienem, gdy tych śmierdzących szołdrów napotykam, nie wytrzymuję... kipi we mnie krew... Albo ja go nie znam!.. Ta to wisi przy Brühlach... a z tych Brühlów cała bieda... Gdyby nie oni, inaczéjbyśmy stali. Co im kraj nasz? co