Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale pani! — zawołał — ja jestem cierpliwy, dla chorych wyrozumiały, a jednak już mi trudno, męczyć ją dłużéj moją przytomnością i samemu dać się brać na te tortury.
To są gorączkowe wizye, proszę się uspokoić.
Wyjął zegarek, spojrzał nań, chciał ująć ją za rękę — lecz hrabina zwolna mu ją usunęła.
— Masz słuszność — odezwała się — dziś to słowa daremnie na wiatr rzucone — za późno! Ofiar z paszczy nie wydrę. Muszą być ofiary, nic ocaleje nikt, tak, ofiary! aż do końca... do ostatniéj.
Minister już był wyszedł po cichu, a usta jéj powtarzały jeszcze ten wyraz, który myśl opanował. Było to ostatnie słowo jéj życia. Z tém słowem zamknęły się tegoż wieczoru usta na wieki.
Zgon hrabiny był od dawna spodziewany, przed królem tylko tajono jéj stan niebezpieczny, tak jak ukrywano przed nim większą cześć wypadków mogących utrapienia, jakich doznawał, powiększyć jeszcze.
Wieczorem gdy we wszystkie dzwony uderzono po kościołach, August się strwożył i wysłał szambelana, aby się dowiedział kto zmarł.
Przyniesiono królowi nazwisko jakieś nieznane, spojrzał i nie odpowiedział nic. Spytał o Brühla. Ministra nie było, wezwano go właśnie do umierającéj, królowi powiedziano, że jest na radzie. Niespokojny kilka razy posyłał po niego.