Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak postępować jakby jutro wrogami się stać mieli O tém nie pamiętałem, gdyśmy z familią szli ręka w rękę i za to pokutuję...
Grożą mi — dodał — grożą nam... ha! zobaczymy!.. sprezentujemy z obu stron siły nasze, jeżeli wojewoda ruski z kanclerzem i młodą szlachtą Poniatowskimi — więcéj zaważy w Rzeczypospolitéj, niż Potocki wojewoda kijowski, niż Radziwiłł wileński i pan hetman, a w ostatku — sługa pański... (tu się skłonił), naówczas parlamentować będziemy... ja jakoś serca nie tracę.
Cześnik koronny popatrzał na ojca i widocznie się uspokoił. Minister zbliżył się do syna.
— Mój Aloizy — rzekł ciszéj — matka twoja — trzeba, ażebyś był u matki... Mnie tu trzyma nasz biedny król... ja się wyrwać nie mogę... Chce koniecznie niedźwiedzia... a tam... twoja matka.
— Chora? — niespokojnie przerwał Aloizy.
— Jest bardzo źle — bardzo źle, żywo powtórzył minister — jedź do niéj. Minąłeś się z posłańcem, którego posłałem po ciebie — ciągle się z tobą widzieć żądała.
Cześnik rękę wyciągnął do Sołłohuba, który nie mówiąc już słowa, wstał także i począł się żegnać z ministrem...
Brühl zamyślony mruczał niewyraźnie:
— Jak ci się zdaje, Sołłohubie? — czy wojewoda wileński przyszle mi niedźwiedzia dla króla?
I niedosłyszawszy odpowiedzi, dodał żywo: