Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była to przy wszystkich szczęścia warunkach, najnieszczęśliwsza w świecie istota...
Nadchodząca wiosna, poddała myśl staroście, że możeby żona jego polubiła ogród i kwiaty... Przed pałacykiem założony w ówczesnym stylu śliczny ogród, podzielony na kwatery, starannie bardzo utrzymywany, przyozdobiony fontanną i kilku rzeźbami przywiezionemi z Saksonii, schodził aż ku Wiśle, która właśnie szeroko rozlana, przedstawiała majestatyczny obraz... ciemnemi liniami borów zamknięty w mglistéj dali. Obszerne szklarnie z których jeszcze drzewa wynosić było zawcześnie, przytykały do pałacu... Ogrodnicy już się oczyszczaniem po zimie ścieżek i kwater zajmowali, gdy jednego ranka, starosta z myślą wyrwania żony z téj tęsknéj samotności w któréj się zamykała, zapukał do drzwi jéj gabinetu...
Gdy wszedł uchylając drzwi powoli, zastał ją na kanapce z listem w ręku, zarumienioną mocno... Spostrzegłszy go, szybko schowała pismo, które czytała, i widocznie pomieszana... zerwała się z siedzenia. Baczny postrzegacz charakterów Brühl domyślił się łatwo, iż przyszedł nie w porę... list zaciekawił go trochę, ale grzecznym był i miłosiernym, nie dał wiec poznać po sobie, że spostrzegł cokolwiekbądź... i z wesołą twarzą odezwał się, że dzień jest nadspodziewanie ciepły i piękny, że możeby starościna chciała go użyć wydając roz-