Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pojadę.
Marszałek osłupiał.
— Mości Godziemba — zawołał — u nas we dworze nie ma — nie, póki kto jest na służbie pana wojewody, acan to wiesz... Gdybym jego odpowiedź odraportował — wiesz konsekwencye, jakieby za sobą pociągnęła?
— Jestem chory — mruknął Godziemba — i — proszę o uwolnianie ze służby.
Usłyszawszy to, starosta uszom prawie nie chciał wierzyć.
— Co waćpanu jest? jaka chandra go napadła? zawołał — mam nad nim litość — życzę się pomiarkować. Waćpan nic nie masz na świecie oprócz łaski pana wojewody, a jeśli ją stracisz...
— Pan Bóg nad sierotą — westchnął Godziemba.
Widząc ten upór, marszałek popatrzał i z życzliwością zbliżył się do niego.
— Ale powiedzże mi co ci jest? to niezrozumiałe...
— Nic mi nie jest — począł Godziemba kwaśno — łaskę pana starosty umiem cenić — ale — ale — ja postanowiłem iść w świat, tu się zestarzeję i z dworzanina nie wyjdę, a łaska pana wojewody...
Nie dokończył — starosta głową dziwnie trząsł.
— Jak sobie chcesz — odezwał się zimno; — tylko ponieważ nawet wartogłowów gubić nie lubię — daję czas do namysłu do jutra... Do Humania po-