Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ostatnie słowa ze spuszczoną głową szepnęła ledwie dosłyszanym głosem. Brühl się uśmiechnął.
Wszystkie panny, którym się ich narzeczony nie miał szczęścia podobać — rzekł — wolą klasztor... Lecz pani do klasztoru iść nie pozwolą.
— A! tak jest! westchnęła panna Marya...
— Ja jestem téż — mówił Brühl wychylając wina kieliszek — muszę się i z tém pochwalić — człowiek otwarty i szczery... Zaręczam pani, że będziesz u siebie swobodna, i choćby maleńki klasztorek będziesz sobie mogła założyć w Młocinach a pewno nie przeszkodzę.
Nawzajem w życiu jak najmniéj sobie będziemy zawadzali — wszak prawda??....
Wszystko to tak jakoś dziwnie brzmiało w uszach panny Maryi, że już tylko łagodném odpowiedziała wejrzeniem... Brühl w duchu z siebie był rad...
W główce wojewodzianki, religijne pojęcia o świętości Sakramentu, o nierozerwanych węzłach, mieszały się z tém co czytała we francuzkich romansach... Brühl jéj przypominał jakby z książki bohatera... spojrzenie na matkę — cały rygor związku, w którym spodziewała się niewoli. Nie mogła zrozumieć tych sprzeczności — ani gdzie była prawda... Pomieszana nie wiedziała co mówić...
Na zapytanie narzeczonego, odpowiedziała tylko głowy skinieniem, jakby mu chciała dziękować.
Rozmowa dwojga młodych, jakkolwiek jéj nikt słyszał — zwracała oczy... Brühl stary był