Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/672

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trącał mnie łokciem i bawił się rejentem, który mu się wydawał śmiesznym.
— Czy pan pierwszy raz dziś spotykasz tego nieoszacowanego Wątróbkę? — zapytał mnie potém, szczególnie dnia tego będąc usposobionym, bo zwykle nie lubił mówić; wolał słuchać i śmiać się.
— Tak dobrze, jak pierwszy raz — odpowiedziałem — bo raz tylko spotkaliśmy się na gościńcu.
Pan B. począł się śmiać z tym wyrazem satyra, który mu był właściwy; ciągnął daléj po francusku, bo ten język był mu najmilszym:
— Ale to unikat! Zapytaj go pan, co robi cesarz chiński i jak stoi sprawa w komisyi radziwiłłowskiéj, i co się dzieje w parlamencie angielskim, i kto wygra proces o grunta w Połonnym Hrodzie, ręczę, że z równą dokładnością potrafi wszystko objaśnić. Ale toby jeszcze było niczém, gdyby zarówno do wszystkiego nie chciał się mieszać.
Spojrzał na mnie pan B. Słuchałem z uwagą, postrzegł się, że już zawiele jak na siebie powiedział, ściągnął więc usta, wedle swego zwyczaju, w rodzaj ryjka, i zamilkł.
Ciekawość moja była tak rozbudzona że nie mając wśród tych imienin nic lepszego do roboty, nieznacznie chodziłem w ślad za Wątróbką i niedyskretnie się przysłuchiwałem.
Charakterystyka pana B. okazała się trafną, gdyż wistocie Wątróbka był niezmiernie oświadomiony i żywo zajmował się najmniejszego z sobą związku niemającemi osobami i okolicznościami.
Z mowy jego wnosić mogłem, że nie wzywany, ale sam z własnéj woli mieszał się tak czynnie do wszystkiego. Z kilku napomknień widać było, że nie zawsze nawet bezkarnie mu to uchodziło, ale nic go nie zrażało.
Przy stole traf mnie posadził obok pana B., który był milczący tak, że na parę pytań moich nie odpowiedział wcale. Raz tylko, jakby mimowolnie rzucił mi w ucho, patrząc na Wątróbkę:
— Don Kiszot!

∗             ∗

Jakoś w kilka tygodni po tych imieninach, trafił się wypadek w sąsiedztwie, w domu ze wszech miar poszanowania godnym, w rodzinie nie majętnéj, ale zacnéj. Przyjęty do chłopców nauczyciel, rozkochał w sobie jednę z córek państwa X. i wykradł ją. Ojciec wyparł się dziecięcia; nic go nie mogło przebłagać.
Zrobiło to wrażenie ogromne, bo wszystkim i rodziców i téj biednéj panienki wielce żal było.