W parę tygodni, niespodzianie otrzymałem odpowiedź na moję przestarzałą petycyą, iż na posadę w kancelaryi pana prezydenta byłem naznaczony. Poszedłem dziękować naturalnie panu i pani, nie wątpiąc na chwilę, komu to zawdzięczać miałem.
Na początek miejsce owo było nadzwyczaj — skromne, ale i roboty niewiele przy niém. Prezydent więc, aby wypróbować siły moje, dawał mi zadania do opracowania wyjątkowe. Wywiązywałem się z nich, starając okazać, co umiałem.
Pierwszym skutkiem tego było, żem sobie nieprzyjaciół i zazdrosnych siła pozyskał. Wiedziano jednak, żem bywał u prezydenta, żem miał jego protekcyę i obawiano się. Niewiele mi szkodzić kto mógł, ale psot płatano dosyć, aby życie zatruć.
Szczęściem nie przylegało to do mnie; wesołą twarzą, umysłem spokojnym znosiłem wszystko.
Tymczasem coraz ściślejsze zawiązywały się stosunki pomiędzy mną, a niepiękną i ułomną prezydentówną. Byłem naówczas młodym i przystojnym mężczyzną — ludzie z pewnością posądzali mnie, że zbliżałem się do panny dla krescytywy i protekcyi.
Mogę poprzysiądz, że tak nie było.
Biedna panienka zyskała moje współczucie dobrocią, uprzejmością, i tém, żem ją widział opuszczoną i nieszczęśliwą. Przywiązałem się do niéj nie w widokach ambicyi, ale z potrzeby serdecznéj.
Z pierwszego szczebla, gdym dał dowody pracowitości i zdolności, postąpiłem wprędce na wyższy. Nadzieja teraz już mnie podtrzymywała i sił dodawała.
Matka panny dała mi do zrozumienia, że choć ubogi i na teraz nie mający środków utrzymania rodziny, o córkę starać się mogłem.
Ojciec nie bardzo był rad z tego, ale się nie przeciwił. Nastąpiły zaręczyny.
Pensya moja wówczas nie wynosiła więcéj, nad parę tysięcy złotych — musiałem czekać. Ojciec obiecywał popchnąć mnie wyżéj, jak tylko-by się wakans trafił — ale tego nie było.
Gdy się to działo, nagle jednego wieczoru przybywszy do prezydentowstwa, znalazłem cały dom rozstrojony. Prezydent leżał paraliżem tknięty. Sprowadzono doktorów, zostałem na posługach, czuwałem dni kilka przy chorym, który zmarł, mogę powiedziéć, na moich rękach.
Z nim razem wszystkie nadzieje moje poszły do grobu, pozostała tylko niepiękna narzeczona, dane jéj słowo, a ze spadku po ojcu nic, oprócz pensyi wdowy, badzo szczupłej.
Wszyscy, począwszy od panny — sądzili, że się cofnę — ale téj nikczemności, dzięki Bogu, nie popełniłem. Oświadczyłem, że słowa dotrzymam, jak tylko się dobiję możności wyżywienia rodziny.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/638
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.