pójść do studni, skałek nałupać, ognia pomódz rozpalić, spisać rachunek, tak mi łatwo przychodzi, a Izydorowéj jest zawsze jakąś ulgą. Ma ona dosyć i tak na głowie.
19 listopada. Coraz być zimniéj zaczyna; dzięki Bogu, że bajówkę mam niezgorszą i mróz, gdy przyjdzie, nie dokuczy mi. Mało co było porozparanego koło niéj, nie mając co robić, pozaszywałem. Dawniéj się to do tego krawca brało i kilka groszy nadaremnie wydało, a teraz, na nice wywróciwszy, tak paradnie zrestaurowałem, że i krawiec z profesyi lepiéjby nie potrafił. Wszystko to są korzyści z położenia, gratiae status, anim suponował, żebym się umiał tak z igłą obchodzić. Z butami cięższa sprawa.
Butów jednak jest, starych wprawdzie, par kilka, a te, przemieniając stosownie do pory, okoliczności i ich przymiotów, długo się niemi obchodzić mogę. Oglądałem je dziś właśnie. Jedne mają podeszwy doskonałe, a skóra na nich popękała, w drugich przeciwnie, zdarte podzelowanie, a przodki paradne i mocne. Trzecie, najgorsze, ale te mogą służyć do błota, żeby tamtych oszczędzić. Nóg nie mam co pieścić, choćby zamokły, nic się im nie stanie. Mało téż teraz wychodzę z domu, chyba do kościoła na mszę świętą. Spacerować mi się odechciało, zważając na buty, przyjemność to za kosztowna.
20 listopada. Ten bestya Czupurny musiał mnie chyba szpiegować, dosyć, że dziś patrzę, a ten w progu stoi. Ażem się żachnął! Dobrał sobie chwili, żeby Izydorowéj nie zastać.
— A ty tu co robisz?
— Ot, przyszedłem zobaczyć, co się z panem dzieje — odezwał się, oglądając dokoła. — Po drodze mi było. Widzi pan, musi już być bieda, kiedy pan się wniósł do przekupki, do tego paskudnego alkierza....
— Jaka bieda? — zawołałem — cóż ci to znów świta w głowie? Ale! cóż to nie wolno mi fantazyi miéć? Znudziło mi się na jedném miejscu, tom się tu wniósł. Kobieta dobra, mnie tu wygodnie.
Czupurny począł cmokać, rozglądając się, dobył z kieszonki od kamizelki nieśmiało trzy talary i począł je w ręku obracać, patrząc na mnie.
— Ja bo panu winien jestem — szepnął.
— Coś ty mi winien? — krzyknąłem — oszalałeś, czy co?
— A jużciż — rzekł cicho. — Cóż to ja żebrak, czy co? Pan mi pożyczał, pożyczał, a teraz się powinienem wypłacać powoli. Więc niech to będzie na rachunek.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/544
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.