Niewiedziałem już co odpowiadać — lecz widząc starościnę wesołą, nabrałem śmiałości, pocałowałem ją w rękę i uczułem, że usta zbliżyła do mojéj głowy. Pani Sawicka, stojąca tuż, spoglądała niespokojnie i, chcąc ułatwić dalszą rozmowę, poczęła rozpytywać o zapusty u Moskorzewskich i sąsiedztwo. Wmieszał się do rozmowy starosta, zagadał Zbąski, trochę się jakoś ożywiło. Chciałem wśród tego wstać z krzesła i inne zająć miejsce, ale starościna za każdą razą wyciągała rękę i nie puszczała mnie od siebie. Jak na mękach, ścigany wejrzeniami obojga starych, wysiedziałem do wieczerzy. Do stołu staruszka kazała mi się prowadzić i posadziła obok siebie. Pilnowała mnie przy jedzeniu z troskliwością nadzwyczajną, która niezbyt nawykłego do tych atencyi i czułości coraz bardziéj kłopotała. W duchu sobie postanawiałem nazajutrz rano, ani wspomniawszy już o dzierżawie, uciekać.
Tymczasem stało się inaczéj, czegom się nie spodziewał wcale. Zbąski, który był gaduła nad gadułami, po kilku kieliszkach dobrego wina, plotąc trzy po trzy, o tém i owém, wypaplał się przed starostą, że miałem myśl szukania dzierżawy.
— A to się, mości dobrodzieju, składa, jak nie może przedziwniéj — zawołał Bogusz, — prawdziwa opatrzność Boska. Ja właśnie szukam dzierżawcy! Rozgość się asińdziéj u nas, objedź, opatrz, jak Bóg miły, zgodzimy się, będzie wilk syty i koza cała...
Starościna posłyszawszy to, klasnęła aż w ręce, zdawało się, że to ją niepomiernie uradowało.
Szczególna rzecz, spojrzała na mnie z wyrazem jakimś porozumienia się i przebiegłości, jakby pochwalała doskonały fortel jakiś i posądzała, że ta dzierżawa była fikcyą. Znowu nie wiedziałem, ani co to jest, ani co się dzieje. Ale reszta wieczora upłynęła już raźniéj i weseléj.
Gdy przyszła godzina rozchodzenia się na spoczynek, starościna przywołała kamerdynera polecając mu, aby pamiętał o wszystkich naszych wygodach. Starosta dawał mu informacye od siebie. Poprowadzono nas do gościnnych pokojów.
Okrutny ciężar spadł ze mnie, aż mi lżéj było, wyszedłszy z tego fałszywego położenia. Pokoje wyznaczone były nietylko wygodne, ale można powiedziéć, zbytkownie urządzone. Gdy się stary kamerdyner oddalił, dopierom sobie wodze mógł puścić, i rozprawić się ze Zbąskim. Ja brałem to jakoś tragicznie, a mój kolega, co mnie gniewało, komedyę czystą robił z tego.
— Starym przypominasz syna! z czułością są dla ciebie, co w tém u kaduka tak desperackiego! Dzierżawę puszczą ci tanio,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/496
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.