uczciwości takie wyrabianie się z sumieniem, że jak mu kazał, tak śpiewało.
Życie jego poczęte z małego bardzo gryzipiórka, co za mecenasem papiery naszał i w kancelaryach stawał u progu a w domu nieraz i krzesełka podawał litygantom, gdy na radę przyszli; małém się téż zawsze obchodziło. Nie piął się ani do spraw znacznych, ani do klienteli możnéj, ani w swych głosach starał o zrobienie wielkiéj sławy; a żył gdzieś daleko na przedmieściu, w ciasnéj izdebce, nie wiedziéć jak i czém. Kto tam się do niego po błocie dostał, nie zobaczył w domu nic prócz papierów, tapczana, na którym sypiał, i pary butów zapaśnych. Sam sobie sługa, sam pan, co jadł i jak życie pędził, nikt nie wiedział. Z rana tylko widziano go zawsze naprzód regularnie na mszy świętéj, potém z papierami pod pachą, w sądzie. Tu miejsce miał w kątku, na ustroniu i nigdy się z niego nie wymknął. Mówił mało, zawsze tylko to, o co go zapytano, a nigdy nawet całkowicie na pytanie nie odpowiedział, zjadając ile mógł w sobie! Skąpy nadzwyczajnie, obcy wszelkiéj przyjaźni, niedowierzający, nigdy się w pole wyprowadzić nie dał, ale téż i nikt na niego poskarżyć się nie mógł. W konieczności nawet, gdy przeciwnika szarpał, czynił to tak grzecznie, tak pilnując tytułów i szafując niemi, tak zasypując formułami uszanowania, że choć się ten wściekał, przyczepić się do niego nie mógł.
Trudno mi było z teraźniejszych rysów pana Paliszewskiego wyczytać, czém były dawniéj, gdyż zgrzybiała twarz, trupią, chłodną, nieporuszoną przedstawiała maskę; ale mi mówiono, że wyjąwszy trochę zmarszczek zapracowanych latami, takim był zawsze. Wystawcie sobie długawą fizyognomią cery żółto bladéj, z brodą śpiczastą i wydatną, z czołem naciskającém głęboko wciągnione oczy, nos prosty, suchy i kościsty, usta schowane pod wąsem, a to wszystko razem tak nieruchome, tak kamienne, że trupem pachniało za życia. Oczy nigdy nie patrzały wprost, ale i nie bujały po bokach, zdawały się wlepiać zawsze w coś niewidzialnego naprost siebie i niecierpliwiły tą obojętnością swoją. Paliszewski przecie, szczególną jakąś zapewne organizacyą obdarzony, widział wszystko, choć na nic nie patrzał.
Tak nie włażąc nikomu w drogę, powoli na chleb pracując, a małemi bardzo jedząc go kawałkami, sławniejszym mecenasom kłaniając się nizko, wyrobił sobie stanowisko odrębne. Wszystkie naprzód drobniejsze, a zawiłe sprawy szły do niego, klientom swoim nie obiecywał wiele, wymagał od nich dosyć, ale nie było praktyki, żeby kogo zawiódł. U towarzyszów tém sobie zjednał
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/479
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.