Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

my, który ich od chłopów odróżnia. Krój nawet ubioru mają odmienny. Wprawdzie siermięgi sérnickich są biało jak u chłopów, ale mają niby kształt kapot, kołnierze małe innym krojem, pasy nie czerwone, ale czarne, na nogach łapcie takież, jak noszą wieśniacy, lecz przy nich często rzemyki zastępują sznury. Szlachcianki chyba w wielkie święta gorset i trzewiki kładą, i to nie wszystkie, zresztą ich ubiór niczém od chłopianek się nie różni.
Charakter płci obojéj, a nawet rysy twarzy znamionują ich i oddzielają, niektórych miny poważne, włosy siwe i bez kołtuna, prześliczne łysiny, z pod których wygląda guz dumy bardzo wyraźny, jak-em to miał zręczność na głowie jednego z Machnowiczów opatrzyć.
Wszyscy są dziś wyznania greckiego; zabobony ich wspólne z chłopami, o których ocierając się, mimo dumy wrodzonéj, przejąć musieli od nich wiele mniemań i zwyczajów. Słyszałem, jak jeden z wiozących nas Hor..., rozpowiadał o młodym chłopcu, po którym właśnie dzwoniono w cerkwi, a dźwięk ten, towarzyszący powieści, miał w sobie coś nadzwyczaj poetycznego — bo i księżyc świecił i wody szumiały i dzwon pogrzebny zwolna się odzywał. — Ten chłopiec — mówił — swatał się do jednéj szlachcianki, i jakoś się sobie nie podobali, on wkrótce zachorzał i zaraz umarł z tego.
Stary, łysy Machnowicz rozśmiał się i rzekł:
— Zabobony!
Szlachta mówi językiem ruskim chłopów wołyńskich, mieszając weń słowa polskie, a czasem i przysłowie stare, zabytek ich pochodzenia i ślad cywilizacyi. Ich spory i kłótnie zażarte są także piętnem właściwém, dowodzącém pochodzenia; zachowali w nich upór i zajadłość taką, że czasem zabicie kaczki lub kury bywa przyczyną niewygasłéj kłótni między familiami całemi.
Gdyśmy się coraz, płynąc, oddalali od Sérnik, prowadził nas bieg wody między zrzadka stojące po brzegach krzaki karłowate olszyny. Jedni z drugich śmieli się przewoźnicy, że to ich puszcza, a wskazując na pniaki stare, od których chude puszczały latorośle, wmawiali sobie dumnie:
— I to olcha, Sampanie.
— A cóż, panie Antoni, alboż nie puszcza, wszak tędy nie dawno szedł łoś od Mikołajewa.
— A tak, panie Janie, łoś!
Widok tych ludzi zajął mię i zasmucił razem. Stan ich barbarzyńskiéj ciemnoty, a przytém pomięszane jakieś wspomnienia arystokratyczne lepszego rodu; duma w każdém ruszeniu i słowie,