dziny pozostać nie chciała, gdy jej wolno było iść stąd. Zobaczysz ją jutro.
Ostatni po wszystkich więźniach wyszedł Koliba paść do nóg księciu, jakby go chciał o przebaczenie prosić; lecz miecznik, któremu widok tych męczenników już się naprzykrzył, zwrócił się Paca pod rękę wziąwszy i poszedł z nim na górę.
— Zapić, panie kochanku, potrzeba tę sprawę, bo mi w ustach gorzko — rzekł do niego. — Książę chorąży miał fantazję nie lada!
Nazajutrz rano, w nowym dworku, Faustysia w oknie siedziała zajęta robotą. Wtem przed oknem jej coś się przesunęło; nim głowę podniosła, nikogo już nie było, ale drzwi pierwszej izby otworzyły się i głos znajomy wesoło pozdrowił:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Robota wypadła z rąk dziewczynie, która z krzykiem wybiegła. Przed nią stał Damazy, blady, ze szramami na czole i twarzy, ale żywy i uśmiechnięty do niej.
Stara Zaborska z drugiej izby nadchodziła z krzykiem.
— Oto go macie! — rzekł Marcjan — dzięki Bogu, zuchwalstwo mi się powiodło i com jego jednego miał wyprosić u miecznika — wszystkich więźniów z nim razem puszczono. O! Jezu miłosierny! cóż to był za widok, gdy ci ludzie, co już prawie chodzić nie umieli, znowu się na Boży świat wywlekli! Miałem i tę radość duszną — dodał śmiejąc się Marcjan — żem widział Wolskiego, jak skruszony, z dala, wylękły spoglądał na te swoje ofiary. Nie będzie on tu długo popasał, bo mu powietrze nie posłuży.
— Tak, ale w Nieświeżu dadzą mu kawałek chleba pewnie.
— Z Bogiem! aby go tu nie było — zakończył Marcjan.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.
326