Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więzienia na oścież! Książę czeka. Wypuszczać więźniów.
Kolibę wzięli we trzech i pchnęli do drzwi, jeden z nich wyrwał mu klucze, otwierano zamek, spuszczali się w głąb. Drżący klucznik palcem tylko drzwi ukazywał i dobierał do zamków klucze.
W dziedzińcu, gdy błysnęły pochodnie, gdy o tej niezwykłej godzinie ujrzano księcia z Pacem i dworem swym, domyślając się czegoś nadzwyczajnego powybiegali ciekawi, okna się pootwierały, na ganki cisnęli się ludzie.
Odgadnąć nie umiał nikt, co się to robiło, lecz niepospolitego coś być musiało. Wolski, który po powrocie, opłakawszy stratę swojego garnka i Wątróbki, siedział niezbyt się nastręczając na oczy, wyszedł też spojrzeć, co się to działo. Stał z boku.
Cichym był teraz i skromnym; czekał, ale miecznik do niczego nie powoływał.
Oczekiwano dosyć długo.
Pierwszym, który się we drzwiach ukazał, był człek zgarbiony w kabłąk, na pół nagi, z brodą długą i włosami na plecy spadającymi. Rękami wyciągniętymi przed się drogę macał słaniając się na nogach poranionych i bezsilnych. Wyszedł — otwartymi szeroko, bezzębnymi ustami chwytając powietrze — i, jak rażony nim, zakręcił się i padł.
Ludzie do niego podbiegli, ale gdy go podnieść chcieli — już nie żył.
Miecznik patrzył osłupiały, Pac się wzdrygnął. Kazano pachołkom precz odnieść trupa, którego ręce, w dół zwisłe, sunęły się martwe po ziemi.
Zaledwie rozkaz ten wykonano, gdy druga ukazała się postać: mężczyzna ogromnego wzrostu, bosy, siermięgą dziurawą okryty. Ten żywiej nieco stąpał, choć chwiał się też na nogach, ale twarz miał do trupiej głowy podobną,

324