Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Byłem podłowczym niegdyś u nieboszczyka i, nie chwaląc się, choć kto inny z tego sławę wziął, ja to urządzałem owe łowy dla króla.
— Toś zuch — rzekł książę — dam ci miejsce u mnie.
— Nie gardzę łaską waszej książęcej mości, alem ja tu z większą supliką — książę! dobrodzieju! łaskawco! Wy tu sobie spoczywacie po żałobnych trudach, nieboszczyk już na sądzie bożym, a pod nogami waszymi, w lochach, kto wie, ilu niewinnych jęczy.
Więzienia pełne — nie oskarżam chorążego — ale miał takich, którzy go okrutnym czynili. Więcej tu ich Wolski posądzał, więcej z łaski jego pogniło, pomarło niż z dekretu nieboszczyka.
Mości książę, czas by tych nieszczęśliwych wyzwolić — ja tam też brata mam, który za nienawiść, jaką Wolski do niego miał, pokutuje. Ludzie błogosławić cię będą, książę, ratuj!
I do nóg mu upadł.
Miecznik spojrzał na Paca. Obaj weseli, podochoceni byli, w tym usposobieniu wspaniałomyślnym, które do dobrych uczynków pobudza. Oprócz tego niechęć do nieboszczyka, którą miecznik wziął od ojca, skłaniała do łaskawości dla tych, których on męczył.
— Możeż to być? — zapytał Pac.
— Więzienia pełne, nie kłamię, można klucznika zawołać. Są tacy, co po lat dwadzieścia świata Bożego nie widzieli, a niejeden za to cierpi, że Wolskiemu nóg nie lizał.
Pac wstał. — Ale, jak Boga kocham — zawołał — książę powinieneś kazać więzienia otworzyć!
Miecznik siedział zamyślony.
Stał przed nim kielich „Sierotki“, który wypróżniwszy, stuknął nim o stół.

322