Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swe garściami złoto sypał i niepohamowaną dumą nawet ojca prześcigał.
W przyszłości czuł się on już, prawem krwi, wojewodą wileńskim, hetmanem może, królikiem Litwy. Życie naówczas jeszcze tryskało z tej twarzy, z oczu ciemnych, śmiało się na różowych ustach; ale czoło było, jak nie zapisana tablica, bezmyślne i puste.
Równie młody, skromniejszy nieco, lecz do humoru przyjaciela nastrojony, Pac, podstoli litewski, dobrany mu był do tej podróży za towarzysza. Obaj oni na pogrzebie mieli rodzinę przedstawiać.
Jechał książę Karol do Białej już jako do swojego dziedzictwa, w którym się czuł panem, wcale się nie troszcząc o wdowę, której rodzina z dawna nie lubiła, przypisując jej złowrogie zamiary zagarnięcia im majętności.
Wiedziano już przez Wolskiego, że testamentu nie było. Wolski, przyjęty łaskawie, razem z księciem Karolem w orszaku jego powracał, lecz po drodze już nauczył się pokory i jechał z wózkiem na końcu, rad, że mu się tu przyczepić dozwolono. Bezkarności był pewien; nagroda stawała się wątpliwą. Hetman Rybeńko nawet go do ucałowania stóp nie przypuścił.
W rynku orszak księcia miecznika ustawił się nieco pokaźniej na wjazd uroczysty do zamku. Tu już przez posłańca, z rana wyprawionego, wiedziano o przybyciu młodego pana. Oczekiwał nań wojewoda czernihowski, ksiądz biskup Ptolemaidy i wszystka starszyzna dworu.
Czoło miecznika przy wjeździe na zamek wcale się nie zasępiło.
— Jak myślisz, podstoli — odezwał się zbliżając ku wieży — czy pod zamkiem są piwnice ze starym winem? Chorąży dawał często lurę, boję się, byśmy przy stypie się nie potruli.

319