Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chciał znowu żyć, nie tyle może dla nadziei szczęścia, ile dla pomsty nad wrogami. Niechrześcijańskie to uczucie, najtrudniejsze do wyrwania z serca ludzkiego, tkwiło w nim dziwnie obok modlitwy.
Izba więzienna, którą teraz, zapaliwszy stoczek na chwilę, mógł po raz pierwszy obejrzeć lepiej, nie miała światła i okna. W górze ciemna szyja zakratowana wychodziła gdzieś, złamana tak, aby się nią żaden promień nie wcisnął, i wiała czasem chłodnym powietrzem.
Ściany ceglane, których barwę zieleń pleśni zmieniła, całe były mokre i jakby przesiąkłe wodą. Gdzieniegdzie połyskiwała ona na zrębach. Z daleka, w drugim rogu izby, przy ścianie postrzegł Damazy, przerażony — zwisły łańcuch zardzewiały, którego końce leżały na ziemi, a tuż pod nimi bielały rozrzucone kości. Pomiędzy nimi, przyglądając się pilniej, rozpoznał czaszkę ludzką wywróconą, której kość od wilgoci już popękała.
Kilka żeber i piszczeli sterczało z kupy jakiegoś śmiecia i zgnilizny. Damazy przeżegnał się i za tego męczennika odmówił Anioł Pański.
Dawne te jakieś dzieje, zapomniane, wypisane były tymi szczątkami człowieka, któremu nawet nie dano pogrzebu.
Damazy, nierychło ośmieliwszy się, po odmówieniu modlitwy spróbował podnieść się na nogi. Zdawało mu się, że obowiązkiem jego było te obnażone kości zagrzebać i ziemią przyrzucić. Grabarski ten obowiązek dlatego chciał spełnić, że mu widok czaszki i resztek nie dogniłych przykre sprawiał wrażenie.
Postawiwszy stoczek na przymurku Butrym zbliżył się ku miejscu, w którym łańcuch był zwieszony. Oprócz czaszki i twardszych kości piszczeli, żeber, porozrzucanych jak rozerwany różaniec kręgów pacierzowych — nic tu już nie pozostało, a resztki kości wilgoć już tak

290