Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powoli do życia wracał i przyjmował to, wejrzeniem dziękując mu.
Wątróbka śmiał się, uradowany, położył palec na ustach, obejrzał się wkoło i rzekł:
— Jeśli się uda — przyjdę!
Kiwnął głową i nie czekając podziękowania pośpieszył z powrotem.
Koliba, zamknięty w swej izbie, kołatał ciągle, klnąc na czym świat stał, dobijał się tak, że stróż przechodzący posłyszał, zobaczył drzwi na skobel zamknięte, otworzył je nie mogąc pojąć, kto się ośmielił tak zażartować ze strasznego Koliby. Zamiast podziękowania dostał od niego w kark i został precz wypchnięty. Klucznik wściekły stał u drzwi tych, którymi Wątróbka wszedł do podziemia, czekał i pięść zaciskał, aż paznokcie mu się w ciało wbijały.
Stałby był tak aż do powrotu chłopca, gdyby w górze nad sobą nie posłyszał chodu. Ktoś do jego izby zaglądał. Musiał się ruszyć, aby zobaczyć, czego od niego chciano.
W progu stała, w brudnym tołubku i chustce na głowie, Szurska.
Zobaczywszy ją Koliba spuścił głowę, spokorniał i zbliżył się witając. Małomówna stara dała mu znak, aby wziął klucze.
Musiała do tego mieć jakieś prawo, bo Koliba się nie sprzeciwiał, nie drożył, ramionami tylko zżymnął i zamruczał: — Teraz nie.
Starucha obojętnie mu się przyglądała i jakby nie rozumiała, powtórzyła:
— Klucze.
Koliba zakrwawione swe białka i oczy przygasłe zwrócił na nią. Rozstawił ręce i pokazał, że w nich nie ma nic.

285