Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do rozpaczy. Musiała utaić nieszczęście, a sama się starać szukać jakiegoś ratunku na nie. Do Wolskiego, gdy powróci, nie mogła się udać z prośbą, bo wiedziała, że ona by popsuć mogła wszystko i do gniewu go pobudzić przeciw stróżom, a stróżów przeciw więźniom. Nie było innego środka, tylko samej lub przez kogoś dostać się do Koliby.
Jedna stara Szurska, gdyby chciała, mogłaby jej w tym być pomocą. Miała ona u wszystkich na zamku, nie wyjmując księcia ani Wolskiego, poważanie szczególne i łaski, niczym, chyba jakimiś dawnymi zasługami i świadomością tajemnic, wytłumaczone. Na zamku unikano jej i obawiano się. Pozyskać jej sobie nie przychodziło łatwo, wiek uczynił ją obojętną na wszystko oprócz grosza. Litość w niej obudzić było prawie nie podobna. Życie jej pełne było jakichś tajemnic.
Przez nią jedną mogła Zaborska trafić do Koliby i do więzienia. Powróciwszy poczęła od tego, że uspokoiła córkę oznajmiając jej, że się z Butrymem widziała i że Damazy trochę niedomagał, dlatego o sobie znać nie dał, ale już zdrowszy był i wkrótce obiecywał przybyć. Poszła potem zaraz do Szurskiej, którą w jej brudnej izdebce zastała nad jakimiś ziołami, garnkami i gospodarstwem cuchnącym, zagniewaną na służkę.
Musiała Zaborska czekać z rozpoczęciem rozmowy, aż ona wyszła.
— A! moja ty jedyna dobrodziejko i przyjaciółko — odezwała się — widzisz, co ja, przy moim szczęściu, którego ludzie mi zazdroszczą, co ja za męki cierpię! Faustysia mi w oczach schnie; ratunku na to nie ma. Przepada za tym hołyszem Damazym Butrymem. Wiecie, że się jej taki człowiek jak Wolski stręczy — ani na oczy go widzieć nie chce.
Szurska patrzała, w ustach niby coś przeżuwając.

280