Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmierzchało — i, prawdę powiedziawszy, nawet do zamku z miasteczka dostać się było trudno, ale mi tak pilno, tak pilno było do ciebie!
Uścisnęli się raz jeszcze, Marcjan spoważniał i zachmurzył się. Na ucho rzekł bratu:
— Jak ono jest, to jest; już lepiej, żebym ja ciebie do gospody przeprowadził i żebyśmy się tam rozmówili.
Obejrzał się wkoło.
— Tu nie bardzo bezpiecznie — westchnął — a my o wielu rzeczach musimy mówić.
— Jeżeli każesz, to i do gospody — odparł Damazy, trochę zdziwiony — ale nie lepiejże by tu było?
Marcjan głową potrząsnął.
— Nie lepiej — rzekł krótko.
Po chwilce zwrócił się ku niemu i dodał:
— Widział cię tu kto, gdyś do mnie szedł?
— Nie sądzę — rzekł Damazy — wietrzysko wyje okrutnie, więc mnie przez bramę idącego pewnie nie słyszał nikt, a nie spotkałem też nikogo.
Wiadomość ta zdawała się gospodarzowi pożądaną.
— Wdziejże kożuch na powrót — odezwał się — ja wezmę opończę i pójdziemy. Gdzieś stanął? Masz kogo z sobą?
Damazy się uśmiechnął.
— Pawluczka tylko — rzekł — tyle całego dworu. Stanąłem w rynku u Chai.
— Poznała cię? — spytał brat.
— Juści by też nie miała poznać! — uśmiechnął się Damazy, a Marcjan skrzywił się trochę, co zdziwiło brata.
Tymczasem śpiesznie się przyodzieli; gospodarz ogień w kominie do kupki zgarnął, obejrzał się dokoła i choć na podwórzu wicher wył szalony, wyszli nic nie mówiąc w podwórze. Zależało na tym podłowczemu, aby go z zamku wychodzącego niekoniecznie postrzeżono; nim więc ze

12