Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z wejrzenia i postawy podłowczego przypatrującego się przybyłemu poznać było można, iż gość to być musiał niespodziewany, a nawet nieznajomy może, gdyż Butrym począł mu się przyglądać pilno, a pies jego porwał się na nogi i szczekał zajadle.
Otulonego kożuchem, którego kołnierz twarz mu zasłaniał, a czapka górną część twarzy zakrywała — trudno też poznać było.
Głosem, w którym zziębnięcie czuć było, pozdrowił przybyły gospodarza.
— Niech będzie pochwalony!
To mówiąc zrzucił z głowy nakrycie, odwinął kołnierz, ukazał twarz urodziwą, młodą i uśmiechającą się — i czekał, aż Butrym go pozna.
Ten siedział z oczyma pilno wlepionymi, zdziwiony, w niepewności jakiejś — jakby go zdumienie do stołka przykuło.
Podróżny stał, ręce rozstawił, czekał, aż mu się z piersi wyrwało:
— Marcyś!
Stołek runął na podłogę, tak szparko rzucił się podłowczy z okrzykiem biegnąc i zawisł na szyi gościa.
Uścisk długi, w ciągu którego wyrywały się niezrozumiałe a wesołe wykrzykniki, połączył ich i prawie do łez radosnych rozrzewnił.
— Skądże ty tu? W imię Ojca i Syna i Świętego Ducha! Skąd ty tu! — począł gospodarz pomagając zrzucić kożuch przybyłemu. — Co się stało? jakim sposobem?
Gość się rozbierał i mówić nie mógł, tak był wzruszony. W izdebce niewielkiej ledwie na nich dwu dosyć miejsca było. Marcjan wysunął drugi stołek, miskę z niego zrzuciwszy, i podał przybyłemu patrząc mu w oczy.

10