Fraucymer księżnej nie był też wolny ani od jego strasznych umizgów, ani od szpiegostwa. Obawiała się go chorążyna wiedząc, że gdyby miał co, ważyłby się donieść i na nią.
Służąca wyprawiona po Wolskiego nie znalazła go w jego mieszkaniu i byłaby powróciła z niczym, gdyby się z nim nie spotkała przypadkiem i nie powiedziała mu, że stara Zaborska czegoś płacze i lamentuje, a na gwałt widzieć się z nim potrzebuje.
Czując, że musiało chodzić o Faustynę, poszedł natychmiast Wolski.
— Co się dzieje? — krzyknął, stojąc w progu, na widok Zaborskiej zapłakanej, z twarzą zaognioną.
— Nieszczęście! sądny dzień — zawołała stara biegnąc ku niemu. — Wszak to ten niepoczciwy Butrym tu jest, co mi się do Faustysi zalecał, i kto go wie, na co się ważyć gotów.
— Był, ale go nie ma — odparł Wolski.
— Jak to, nie ma? ano, patrzże, czytaj! — I list mu do oczów przytknęła.
Wolski go przebiegi oczyma szybko, usta ścisnął, głową pokręcił, papier złożywszy do kieszeni schował i dopiero na Zaborską spojrzał.
— A jakimże się to sposobem do rąk jejmości dostało? — spytał.
— Prawdziwą Opatrznością boską — rzekła Zaborska. — Dziewczyna odebrawszy to słowa nie pisnęła przede mną, nawinęła włóczkę na list — dziś patrzę — jest! O małom nie omdlała.
— A cóż ona?
— Jak słup, słowa od niej nie dopytać. Rób z nią, co chcesz — milczy — lamentowała stara — choć ją bij, choć ją pal — taka natura.
Wolski się zadumał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/108
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
106