Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już połóż w kołyskę — Nic ci się mistrzu nie stanie — wygrałeś!
— Nie tak jestem głupi, jak ci się zda, odpowiedział Twardowski, przyciskając dziecię do siebie.
Djabeł spojrzał i szusnął do alkierza nazad. W chwilkę okropny piskliwy głos dał się słyszeć, wybiegła pani szynkarka rozczochrana, z zapalonemi oczyma, z twarzą zapłomienioną, rękami zakasanemi; a ujrzawszy dziecię swoje u mistrza, porwała się prosto do niego.
— Co to ty łotrze robisz z mojem dziecięciem! Co to jest! krzyknęła, oddaj mi je złodzieju albo cię tym ożogiem w śmierć ubiję!
Mistrz usunął się i rzekł spokojnie:
— Wszakże ci go nie biorę, ani mu w twoich oczach mogę co zrobić — słuchaj!
— Ja nic nie chcę słuchać! Czego ja będę słuchała! Oddaj mi zaraz moje dziecko, słyszysz! albo tak cię kropnę...
— Milcz i słuchaj babo, bo je zduszę, jeśli mnie dotkniesz.
— Nie bój się, nie bój, on tylko tak gada, ale on tego nie zrobi, szepnął djabeł szynkarce chcąc ją podjudzić do odebrania dziecięcia. Nie udało mu się jednak, bo uśpokojona baba zapewnieniem, że się dziecku nic nie stanie, odsunęła się i zdawała chcieć słuchać.
— Sto kop tobie kobieto za pożyczenie mi dziecka, tylko póki wyjdę ztąd i wyjadę na granicę.
— Ot-to! odpowiedziała szynkarka, albo ja ci uwierzę?
— Masz pieniądze, rzekł Twardowski, rzucając jej kiesę.
Ona schyliła się, porwała, spojrzała w środek, schowała i już zamilkła.
Djabeł znowu do alkierza pobiegł i przyprowadził ojca. Ale ten ledwie o swoje dziecko gębę otworzył, żona mu ją zamknęła, pokazując worek i mówić nie dała. Skończyło się na ukłonach i skrobaniu w głowę. Djabłu znów się nie udało. Nie było już sposobu.
— Trzymaj-że sobie dziecko póki chcesz, rzekł, ale