Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zowią głową i koroną człowieka, mózg mieszkanie duszy, mądrości, pamięci, uczuć. — Mózg ten jest stara chata, wiatrami i burzą połamana, osuwa się i chyli. Ciasno już w nim duszy i mądrości i nauce, a ta którąm zakupił kosztem wieczności mądrość, wkrótce mi uciecze, bo mieszkanie jej będzie niewygodne i ciasne!
Gdybyż choć wspomnienie szczęścia? Ale byłoż to szczęściem, co się niem zwało u mnie? Dziś prócz kilku chwil młodości, wszystkie wspomnienia moje, czarne jak węgiel.
Wtem, gdy tak duma, gdy powietrze chwyta, ranek się wyjaśnił, dzień powstał, mieszczanie pootwierali okna, i pobożne pieśni śpiewać zaczęli.
Wśród ciszy porannej usłyszał mistrz jedną z tych pieśni, pieśń którą był ułożył, będąc jeszcze młodym, na cześć Boga-Rodzicy. — Usłyszawszy ją, tak gorąco przypomniał sobie tę ubiegłą młodość wiary i nadziei w niebo, tak gorżko jej pożałował, że załamawszy ręce i spuściwszy oczy, słuchając pobożnej pieśni, która przez otwarte okno, z porannem powietrzem wciskała się — zapłakał!
O! były to łzy gorżkie, nigdy nie widziane na jego wyschłej twarzy, pierwsze łzy od kilkudziesiąt lat — ale łzy rozpaczy!
A pieśń pobożna rozlegała się daleko, płynęła w powietrzu, czysty, spokojny głos jakiegoś rannego pracowitego człowieka nucił ją swobodnie, zaczynając dzień modlitwą.
Jemu musiało być tak lekko — mistrzowi tak ciężko na sercu, tak gorżko, tak okropnie! łzy wielkie płynęły mu z oczów na suknię, a w niemej rozpaczy, z załamanemi rękoma, stał tak długo — długo, stał i płakał i milczał i myślał o swojej młodości.
Potem nagle, gdy całą tę przeszłość ujrzał przed sobą, ów domek ojca spokojny, owe szczęście wiejskie, życie pobożne i cnotliwe, do których wrócić już nie było można — porwał za okno drżącemi rękami, zatrzasnął je i odskoczył. Obrócił się.