Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie zrażał się oziębłością Hanny mędrzec, choć mu było smutno, że ta miłość, którą mógł lada gaszek obudzić, spała w sercu dziewczyny na widok jego. Naówczas dopiero postrzegł, że mądrość jego nie była zupełna, bo ten jest tylko mądry wedle świata, kto zna świat ciałem, nauką i sercem, użył go, pojął i uczuł. Twardowski znał świat tylko jednym zmysłem niejako.
Tymczasem szedł dalej — nie tracąc jeszcze nadziei, że się podobać potrafi. Dosiadywał uparcie przy pięknej Hannie, ale napróżno. Wielkiemi oczyma patrzyła na niego, a głośną sławę jego czytając z pomarszczonego czoła, zdumiewała mu się, dziwiła, kochać jednak nie mogła. Nie śmiał także Twardowski inaczej swej miłości, tylko zagasłemi oczyma okazywać, tak czuł całą śmieszność swojego położenia. A jednak ufał w siebie. To już było proste oślepienie egoizmu. Uwodził się mistrz, jak wszyscy zakochani uwodzą, mówiąc sobie:
— Może jutro, może kiedyś.
I odchodził bez nadziei i powracał znowu; jutro jednak spodziewane daleko było, a Hanna coraz zimniejsza i bardziej przelękniona, bo się lękała aby ją ojciec za suchego i nudnego mędrca nie wydał, okazywać mu zaczęła wstręt, oziębłość; i wprzódy poufała jak dziecię, rozmyśliwszy się głęboko o ile mogła, usteczka różowe skrzywiła, czoło białe zmarszczyła, milcząc niespokojna lub na wszystko trzęsąc tylko głową.
Twardowski siedział jednakże przy niej, co dzień się zbierał mówić jej o miłości, i co dzień do jutra odkładał; tak mu się to zawsze równie śmiesznem, trudnem, niewczesnem zdawało.
Nareście, gdy rozogniony przy niej odezwał się z jakiemś strzelistem oświadczeniem, piękna Hanna rozśmiała mu się w oczy, prosiła go bardzo żeby z niej nie żartował, a potem zostawując mu pomięszanie i wstyd — uciekła. Twardowski odszedł pełen złości i gniewu, klnąc wszystkie kobiety w powszechności i każdą z osobna, odszedł do siebie, zamknął się i du-