Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żądzy, bo ma swój powab także tych lat kobieta; ale kobieta taka nie wybierze wywiędłego nad księgami, łysego i uczonego do pary; jej potrzeba jak Dawidowi odświeżyć się, odżywić, tchnieniem młodem, przypominającem jej lata, o których z rozpaczy myśleć nie śmie i nie może.
Widział Twardowski szczęście bogaczy, ów przepych, wytwory, owo życie sybarytów i neronowskiego Rzymu, życie w miękkości, w rozkoszy, w poszukiwaniu przyjemnostek i wszelkiego rodzaju wygód, widział te pieszczoty ciała, chciał był użyć ich; lecz zmysły jego nie były przygotowane do takiego szczęścia, do którego z kolebki losy kołyszą człowieka, lub umyślnie na to go stwarzają.
Widział zastawne wytwornemi jadły i napojami stoły, lecz chociaż czuł rozkosz podniebienia, łechtanego i zaspokajanego, w myśli, choć pojmował to bardzo, on, co dotąd jadł tylko aby żyć, czuł że nie potrafi w całej rozciągłości nauczyć się użycia tej rozkoszy.
Tak przechodziły mu przed oczyma wszystkie świata rozkosze kolejno, a każda, mijając go, plwała mu w twarz i wołała:
— Idź stary i zużyty człowiecze, nakryj się dziurawym płaszczem dumnej twojej nauki, i żyj z mólami twoich książek; jesteś za stary.
Tak powoli przekonał się Twardowski, że opuścił chwilę dogodną użycia świata, że prawda była przy djable, a przy nim został żal tylko; przekonał się że trzeba było młodych zmysłów i serca i niezużytych w ciągłej walce sił, aby się nasycać; przekonał się że gdy połowa jedna upajała się, druga konać musiała z próżnego pragnienia. On należał do tej drugiej połowy.
Smutny, ze spuszczoną głową, poglądał i myślał.
— Nie ma już nic dla mnie? nic-że mi nie pozostało? Niemasz-li sposobu, ratunku? Dałem duszę djabłu za szczęście, alem się omylił w wyborze szczęścia — obłąkała mnie nauka. Pozostanęż tak nieza-