Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzan, wtoczył się starosta. Na widok starca śmiertelny dreszcz przeszedł po skórze Maćka. Wstyd tylko z jednej, chciwość z drugiej, głupstwo z trzeciej strony utrzymywały go w przedsięwzięciu.
Oddalili się wszyscy i natychmiast Maciek dał starcowi usypiający napój, któren wybornie skutkował natychmiast. Gdy jednak już ciało w kocioł miał wrzucać, przypomniał sobie, że z niego wyjąć trzeba było duszę. Uczynił to, ale z pośpiechu zapomniał naczynia w które ją zamknął zaszpuntować, i swobodna dusza uleciała.
Wszystko dalej szło pomyślnie, lecz gdy już przyszło nazad duszę w ciało wpuścić, aby odmłodzone ożywiła, Maciek jej nie znalazł. Próżno kręcił się, wołał, szukał, dmuchał i chuchał, byłby dał i swoją gdyby mógł. — Trup pana starosty leżał odmłodzony i świeży, ale bez duszy. Męczył się ciężko Maciek i biedował dni kilka, aż widząc wreście że nic z tego być nie może, postanowił już uciekać. Poznali wszakże słudzy po skłopotanej minie, po przeciągniętej nad obietnicę i zakreślenie czasu robocie, że licho w niej jakieś być musi. Tak pilna straż ściśle otaczała zamek, że się wymknąć nie było podobna.
Gdy się go dopytywano kiedy się robota skończy, odpowiadał zawsze — jutro — posyłał po nowe zioła, składał zwłokę na to lub na owo — nie było już nadziei chyba w ucieczce.
— Licho mnie spokusiło wdać się nie w swoje, myślał, siedziałbym był lepiej spokojnie. Te tysiąc złotych przyjdzie mi samemu gardłem zapłacić.
Ciężko mu tedy było na sercu i nie widząc już żadnego ratunku, chybaby się cud nad nim pokazał, sposobił się na śmierć. Jednego wszakże wieczora, gdy się słudzy pospali, wymknął się jakoś z zamku i dopadł bramy, która nie pilnie była na on czas strzeżona, przesunął się przez most, wyleciał w pole; ale nieprzytomny, co się miał ukryć gdzie w bok uskoczywszy, poszedł drogą. — I to go zgubiło.
Wnet obejrzawszy się słudzy poszli za nim w pogoń