Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XI.
Jako król przysyłał do mistrza.


Co to jest sława? Jaki jej początek? Taki jak bryły śniegu, która toczy się z gór w dolinę, z początku mała, potem większa coraz, przybierająca do siebie łatwo lgnące śniegi, rosnąca, większa, wielka, ogromna, straszna, leci, nie bryłą, lecz obłokiem, lecz skałą potężną, leci, zsuwa się, i zasypuje sioła, albo padłszy gdzie w pustą dolinę. — Tak powstaje, tak rośnie, tak się kończy sława. Czasem przychodzi ona człowiekowi, równie niespodziana, jak niezasłużona. Kładnie się bez niej spać człowiek, a budząc się znajduje ją nad głową, jak złotą koronę, która więcej cięży niż stroi. Częstokroć jedno nic ją daje i jedno nic odbiera. — Bo co to jest nareszcie sława? Czcze wyobrażenie czegoś nieistniejącego, urojenie. Każdy ją dać może, każdy odebrać, a nikt nie wie, jak, z kogo i za czyją się sprawą rodzi.
Sława mistrza Twardowskiego, była jedną z tych, które spiącemu przychodzą. Po zaprzedaniu duszy djabłu, znalazł ją rano pod poduszką, i przypadła mu do głowy, jakby do niej była zrobiona umyślnie. Zdało mu się, że się jej był dawno spodziewał, że jej czekał, że ją sobie miał od początku przyrzeczoną, nic się jej nie dziwił, i przyjął ją jak dług prosty od świata, wypłacony w porze.
A jednak była to sława potężna, bez zaprzeczających, niedowiarków, bez zazdrośnych: bo mistrza Twardowskiego uważano za tak dalece wyższego od wszystkich, że nikt nie śmiał o nim wątpić, nikt nie pomyślał zazdrościć. Całe miasto z uszanowaniem schylało przed nim głowę; krążyły najcudowniejsze wieści,