Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się płochego życia wyrzecze. U niego jednak najsprzeczniejsze rzeczy szły w parze.
Wieczorami, już nie mnie biorąc, ale Bobrka i dwu innych, bom ja mu zawsze czynił wymówki, w lada opończy włóczył się po mieście. W tym roku przyszło do tego, z powodu pono skarg mieszczan i zaburzenia czasu Krzyżaków, o którem pisałem, że żydów z miasta precz wszystkich wysadzono na Kaźmirz pod mury, koło kościoła św. Wawrzyńca.
Lamentów i łez było dosyć, raz, że w mieście bezpieczniejszemi się czuli, powtóre, że tu już osiedleni, nawykli byli i domostwa swoje mieli. Mieszczaństwo jednak nalegało, a król, wedle rad Włocha, z panami mieszczany chciał żyć dobrze.
Strach też niemały miałem czasu tego ogromnego pożaru, jaki w roku tym nawiedził ten nieszczęśliwy Kraków, który mało nie co parę lat palić się musiał.
Wszczął się ten pożar nocą, niewiadomo z jakiej przyczyny, gdyśmy wszyscy spali, a że i rynkowi z domami w nim zagrażał, co tchu biegłem w pomoc matce.
Popłoch od tych płomieni, które na wsze strony się rozlewały, bo gdzie wiatr zaniósł płacheć dachu, wnet na drugich gonty gorzały... a gdy się one zajęły i strychy pełne słomy a siana, tam i domu ratować nie było podobna.
Pókim żyw, widoku tego nie zabędę, bom ludzi w pierwospy zbudzonych nigdy tak wylękłemi nie widział. U Kallimacha czeladź wyrzucała wszystko z domu na podwórze, a on sam oburącz wynosił księgi i okrywał je. Kardynał Fryderyk z ludźmi kazał swoje sprzęty na wozy kłaść, tak się też uląkł o nie.
W rynku nieszczęśliwi posłowie tureccy, którzy do króla przybyli właśnie, a mieli z sobą dwanaście wielbłądów i niemało pakunku, z krzykiem wielkim i wołaniem ładowali je, gdy zwierzęta ogniem spłoszone ledwie utrzymać było można.