Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Alem nałogowo przywykł do niej, a i ona mnie wujaszkiem przezywając, bardzo mile za każdym razem witała.
W następującym roku, ponieważ ów sojusz z Władysławem wydawał się niedostatecznym Kallimachowi i Olbrachtowi, uradzili znowu niby to potajemny, choć o nim naprzód miesiącami kilku gadano, zjazd na Spiżu w Lewoczy.
Miał się tam stawić Władysław, Olbracht, powoływano Aleksandra, ale nadaremnie. Zygmunt i Fryderyk jechali z królem. Fryderyk choć i biskup i arcybiskup, dwakroć pasterz, a teraz już kapłan też, choć miał dosyć do czynienia w dyecezyach obu, od sprawy publicznej nigdy nie odstawał i nie uwalniał się od niej. Gotów był wojskiem dowodzić jak w Piotrkowie, w radzie zasiadać, wielkorządy sprawiać i głowę miał potemu. Statku tylko jak i u Olbrachta nie było. Oba kochani uczniowie Kallimachowi, duchem jego przejęci, płochością też zarażeni byli.
Na ten zjazd gotowaliśmy się długo, bo choć wiosną lada gdzie można się schronić, zameczek był niecałkiem godzien mieścić takich gości i drugi raz już pono dwu królów i książąt widzieć u siebie nie miał.
Wysłał mnie król przodem tam z oponami, kobiercami, sprzętem, kuchnią i ludźmi, aby w tych nagich ścianach izby oczyścić i przystroić. Znalazłem prawda ściany gołe, niewszędzie podłogi, okna niespełna błonami opatrzone, aleśmy to w Krakowie przewidywali. W kilka dni więc sypialnie się wyporządziły dla panów, jadalna izba czysta i pokaźna i jedna do obradowania, którą chciał mieć król tak położoną, aby go tam nikt w świecie podsłuchiwać nie mógł.
Ja miałem u drzwi stać na straży ciągle, aby się do nich żywa dusza pod żadnym pozorem przybliżyć nie śmiała.
Choć kwiecień już był za pasem, ale w tym górzystym kraju jeszcze wiało jakby zimową aurą —