Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżył i, spojrzawszy na bladą twarz króla, zwieszonej dotknął ręki.
Była zimna jak lód — król nie żył.
Tak skończył życie ten męczennik dumny, co się nawet nie skarżył i rzadko gorzki wyraz z ust mu się wyrywał. Śmierć przyszła we śnie, przynosząc z sobą spoczynek.
Nigdy mi może ludzkich serc nikczemność i przywiązania niestałość nie stanęła obrzydliwiej w oczach, jak w tej godzinie.
Pan ten, przed którym wczoraj chodzili wszyscy zgięci i pokorni, oświadczając wielką miłość swą, leżał jeszcze na łożu, gdy już każdy tylko o sobie myślał.
Litwa poruszona niezmiernie, nie o śmierci pana, ale o wyborze nowego namiętnie się naradzała. Znaczniejsza część chciała natychmiast ciągnąć do Wilna, inni po Aleksandra. Panowie polscy też do Krakowa się rwali, jedni do królowej, drudzy do swych przyjaciół, z któremi natychmiast o nowym wyborze radzić pilno im było.
Gdyby nie przyboczna służba i komornicy pańscy, ledwieby było komu pomyśleć o trumnie i pogrzebie.
Wszystkim się w głowach pozawracało, a każdy zdradzał się mimolnie, iż o tem myślał tylko, jak z tej nagłej śmierci skorzysta.
W całym zamku wrzawa, bieganina, nieład, nieposłuszeństwo, tak, że podkomorzy zagrozić musiał, aby ład przywrócić.
Nawet z pogrzebem nie było zgody. Chcieli jedni prowadzić ciało do Wilna, panowie polscy i ci, co z królową trzymali, do Krakowa na Wawel. Inaczej nie powinno było się stać, a pogrzeb mógł też dla rodziny serca otworzyć i dla nieboszczyka miłość obudzić.
Często się ona dopiero rodzi przy trumnie.
Nie miałem czasu prawie do wieczora pomyśleć o tem, że mi też matki szukać należało i widzieć ją, jeżeli przy Gastoldzie, bracie swym, zechce mnie przypuścić.