Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie nie wezmą! — odezwał się porywczo — nie dam się. Jeśli mi ojciec nie postara się o środki do ucieczki... no... będę, jak drudzy, polował po drogach na kupców. Ludzi do tego znajdę. Jest takich dosyć co chorągwi szukają.
Ręką zamachnął, ale pomimo tych odgróżek twarz miał zrozpaczoną i posępną. Stał kubek z napojem jakimś, wychylił go zapalczywie duszkiem i padł na ławę.
Podniósł powoli głowę.
— Co tu myśleć — rzekł — dobrze, żeście mi w ręce wpadli, ludzi starościńskich i was zabieram. Nie jestem z tą małą garścią bezpiecznym.
— Ja się zabrać nie dam — odparłem stanowczo.
Poruszył głową nienalegając.
— No, to jedź sobie do stu katów sam — odparł — ojcowskie sługi do mnie należą, tych nie dam.
I zerwawszy się z ławy, do szopy biegł do swoich, ja też za nim, aby mi czeladzi nie bałamucił, ale drzwi przedemną zaparł.
Usłyszałem głosy, wrzawę, spór i nawoływanie, poczem jakoś ucichło i archidyakon powrócił zwycięzko.
— Czeladź mojego ojca zostanie ze mną, przykazałem im, słuchać muszą; wy, jeśli cało chcecie wynijść, nie zadzierajcie zemną. Życia ludzkiego tak dalece nie ważę, podziękujcie, jeżeli was puszczę. Tegobym może nie uczynił, ale ojcu donieść powinniście o mnie... Powiedzcie mu, że w lasach tych siedzieć będę, że kupę zbiorę i żywić się postaram jako zmogę. Chce-li tego uniknąć, niech mi da z czem ujść, choćby za morze, już mnie tu nic nie trzyma.
Nie chciałem z nim rozprawiać, anim myślał nawracać. Dałem mu pleść co chciał, a sam w kącie na ławie siadłszy, całą noc przebyłem drzemiąc, dopókiby nie rozedniało.
O brzasku ksiądz też na ludzi zawołał o konie,