Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

litości nie miał, kochałem go jak dawniej i nigdybym przeciwko niemu stanąć się nie ważył.
Żalu nawet do niego nie czułem tak wielkiego, jakby sądzić można, tłumaczyłem sobie co uczynił własną winą moją.
Upłynęło dni kilka od tego w ulicy widzenia mojego z Zadorą, gdy z południa, na spokojnym korytarzu naszym strasznie zamaszysto i głośno ktoś się począł o mnie upominać.
Poznałem Zadorę i otworzyłem drzwi. Wszedł nie miarkując głosu, o com go musiał przestrzedz, bo u nas panowało silentium.
W izdebce mojej ziołami i korzeniami różnemi silnie czuć było. Pokręcił nosem.
— Udusić się i zdechnąć można, żyjąc w takim smrodzie — zawołał na wstępie. — Co za dziw, że ty tu chorujesz! Otwórz okno! Wiesz, co mnie tu sprowadziło? — odezwał się.
— Nie domyślam się.
— Ratować cię chcę — dodał. — Wybij sobie z głowy tę aptekę, mam co innego.
Patrzałem na niego jak w tęczę.
— Oto co jest — rzekł, przysuwając się do mnie. — Wczorajszego dnia starosta krakowski, Pieniążek, znacie go? dopytywał nas po dworze czybyśmy mu do wiernych usług przybocznych, piśmiennego dworzanina naraić nie mogli. Zaraz przyszedłeś mi na myśl.
— Ale on nieszlachcica przy sobie nie ścierpi — rzekłem.
— Nie pyta o szlachectwo, ani o urodzenie i pytać nie będzie — mówił dalej Zadora. — Rozgadałem się z nim o was. Człek dobry, sługa królewski wierny. Życie u niego dostatnie, żołd pewnie będzie znaczny, to dla was miejsce jak żadne.
— Zapomnieliście tylko o tem, że starosta prawie ciągle na zamku być musi i takiego piśmiennego