Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodząc, był i ks. Janowi Długoszowi i Kantemu przyjacielem, a lekarzem ich niemal wszystkich kollegiatów. O ile Gaskiewicz swoją naukę starał się żartobliwością i wesołością okrasić, aby nią ludzi nie straszył, o tyle Jan Welsz nosił ją z powagą i surowością, z namaszczeniem jakiemś, które go nigdy nie opuszczało. Zdało się na niego patrząc, iż doktorskiego biretu, togi i pierścienia nigdy nie rzucał.
Przeto też, gdy Gaskiewicz do łoża chorych przynosił z sobą pociechę i nie trwożył ich, Welsza się obawiano. Sama postać smutkiem była i żałobą jakąś okryta. Każde poruszenie obrachowane się zdawało i jakby agendą jakąś przepisane.
Szanowali go wszyscy, lecz nie zbliżano się poufale.
Jakże tu było mnie do tego majestatu dostąpić i jaki mnie tu czekać miał nowicyat!
Drżałem myśląc, a jakkolwiek mi było pilno coś począć, dwa dni chodziłem zbierając się na odwagę, jak do niego przemówić, jak się wprosić.
Stał w kollegium mniejszem.
Sam siebie zburczawszy, wreszcie poszedłem do niego.
Wszyscy oni kollegiaci ile ich było, bardzo ubogo wyposażeni, mieszkali też w izbach tak skromnych, iżby ich najuboższy z kupców krakowskich nie chciał. Całym sprzętem były księgi i wyobrażenia Męki Pańskiej lub jakieś godła pobożne. Zbytek też ich na tem polegał, aby siła rękopismów mieć.
Tak samo Welsz w jednej większej izbie z małą celką na łóżko przy niej, mieścił się na piętrze. Doktora się można było domyśleć po zapachu, jaki od medykamentów na półkach się rozchodził.
Zastałem go nad księgą.
W krótkich słowach opowiedziawszy mu o sobie, wpraszałem się na służbę. Gdym skończył, długo mi odpowiedzi nie dawał.