Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się znalazł, który do gościnnego zaprowadził klasztoru.
W ciągu całej podróży widziałem to i czułem, że się z nami działo coś niezwyczajnego, jak gdyby niewidzialna moc jakaś czuwała nad nami i odwracała niebezpieczeństwa, bośmy często cudem ich unikali i zdumiewali się ludzie, widząc nas całych i zdrowych, wychodzących z takich miejsc i niebezpieczeństw, w których kości trzeba było zostawić. Ks. Jan szedł zawsze i prowadził mnie z sobą, rzec mogę, jak gdyby inny wzrok miał, dalej sięgający i pewność tę, iż nigdy się nieobłąka a wszelkiego zła uniknie.
Po drodze też modlił się wesoło, śpiewał pieśni pobożne, albo stawał wśród rozkosznych i pięknych widoków, sam się ciesząc niemi i mnie te cuda prawicy Bożej ukazując, a chwałę Stwórcy głosząc.
W Rzymie też tak się przygodziło, iż tu jakby na nas czekano, choć na świecie nikt wiedzieć nie mógł, ani się domyślać, kiedy przybędziemy.
Kleryk ów, którego w bramie zaraz napotkaliśmy, cudem znowu jakby okazał się Polakiem, nowicyuszem od Dominikanów, z klasztoru tego, w którym nasz Jacek święty niegdyś z Dominikiem przebywał. Był ów klasztor, acz niezbyt rozległy a wielki, podówczas jakby polskich pielgrzymów przytułkiem i gospodą. Kleryk też zaraz nas, niewielu słowy się rozmówiwszy, począł do niego prowadzić.
Nie będę ani próbował onego Rzymu, na który w osłupieniu patrzałem, starać się opisać, gdyż to jest nad siły moje. Ruin, kolumn, na wpół obalonych gmachów olbrzymich, budowli pogruchotanych przez wieki, polepionych na nowo, innych świeżo wzniesionych przebywaliśmy do klasztoru dążąc jakby las cały, wśród którego krętych labiryntów tylko człowiek obeznany z tem miastem ogromnym, mógł się pokierować bezpiecznie.
Co chwila nam prowadzący nas, to kościół jakiś, to ruinę z pogańskich jeszcze czasów pochodzącą