Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak ona, i zapomina błota, kaloszów, dzieci i całego świata. Kilka godzin na skrzydłach pieśni dusza jej porwana ma niebios widzenia. Oto szczęście moje, i — wierz mi, wyższego nie ma na świecie.
A! przepraszam cię, wyższe jest jeszcze, to — wyśpiewać własną pieśń, taką, coby ducha naszego i innych podniosła.
Zamilkła siostra.
Zygmunt długo się z nią spierał, pocałowała go, uścisnęła i zakończyła z poetą:

„Idźmy każdy w swoją drogę!“


Gdy się zaczęła po pokoju przechadzać Lucia, pani du Royer przyszła po nią aby ją zaprosić do salonu. W domu takim jak Borek, choć państwo nie mieszkali stale, fortepian już kilkoletni Bösendorfera znajdował się w salonie. Był nawet nastrojony niedawno, bo starszy syn grywał trochę.
W czasie słabości Luci nikt nie tykał fortepianu, wiedząc że ten dźwięk mógłby ją podrażnić. Gdy pani du Royer wprowadziła potem już prawie uzdrowioną do pokoju tego, na widok Bösendorfera, twarzyczka blada zarumieniła się, Lucia stanęła drżąca i złożyła ręce.
— A! pani! — zawołała — pani! Fortepian — a ja, oprócz organów, nie tknęłam klawisza od tak dawna... Fortepian!
Syn starszy pośpieszył otworzyć.
Lucia przystąpiła nieśmiało, cała poruszona, oglądając się jak winowajca, wstydząc słabości swojej.
— A! pani! — rzekła głosem cichym, — to będzie śmieszne! Nie — nie mogę! Wstydzę się. Fortepian uczynił na