Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie istniała dlań; jeszcze „dass ewigweibliche“ nie objawiło mu się. Uśmiechały mu się nieraz różne kopciuszki o które się ocierał, lecz nie czyniły żadnego wrażenia. Zygmunt, obdarzony energią wielką, pochłonięty był myślą jedną, zdobycia stanowiska dla siebie i ratowania rodziny.
Nie miał czasu na żadne miłostki, i gardził niemi jako rzeczą płochą... Wzrok zalotnej pani Idalii był dlań jakby iskrą, która pada na wysuszone drzewo, gotowe do zapłonięcia żywym ogniem.
Aby sobie wytłumaczyć wrażenie jakie uczynił na nim, trzeba w rachubę wciągnąć młodość, życie pozbawione poezyi, piękność kusicielki, blask jaki jej nadawało to co ją otaczało, — pragnienia duszy i krwi. Więc, choć młodzieńcem był poważnym, rozsądnym i statecznym, pan Zygmunt, jeżeli nie więcej, poczuł się zaniepokojonym.
Znał w niej nieprzyjaciółkę rodziców swoich, a nie przypuszczał ażeby ona nie wiedziała kto był. Wzrok tak natarczywie wyzywający przez to jeszcze nabierał nadzwyczajnego znaczenia. Jakkolwiekbądź, nawet najprzyzwoitszy i najpoważniejszy młodzieniec dwudziestokilkoletni nie gniewa się, gdy nań bardzo piękna kobieta czule spogląda. Pan Zygmunt był poruszony tak, że się sam siebie zawstydził.
Z drugiej strony w duszy kobiety tej, która nigdy nikogo nie kochała, oprócz samej siebie, ten młody, piękny mężczyzna, na którego czole świeciła myśl a z twarzy biła energia męzka — rozbudzał sympatyę dla niej samej niezrozumiałą. W trzydziestu kilku leciech po raz pierwszy spotkać się z istotą, do której pociągał niepojęty jakiś i niewytłumaczony urok — jest rzeczą zapewne rzadką, lecz nie bezprzykładną.