Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko to ja wiem i czuję tak dobrze, jak i ty — rzekła — ale ani ja, ani ty nie powinniśmy okazywać, że się za upokorzonych i pognębionych uznajemy. Walczyć musimy do końca.
Król wybuchnął znowu.
— Ten łotr Radziejowski, ten zajadły wróg mój, wiesz co rozpuścił za wieści?
— Radziejowski niegodziwym jest człowiekiem — przerwała królowa — ale ta nieszczęsna żona, którą się ty opiekujesz, daje mu moc nad tobą.
Jan Kazimierz cisnął ramionami.
— I wy wierzycie temu! — zawołał.
— Mówię co słyszę i widzę — sucho ciągnęła dalej królowa. — Radziejowskiego potrzeba czemś ugłaskać, jest to zuchwalec nieulękniony. Daliście mu pieczęć i prawo nieodstępowania was: nie ustąpi też i doje do żywego.
— A! zobaczymy — odezwał się król posępnie.
— Sejm się zbliża — mówiła dalej Marya Ludwika — od niego zależy dalsze prowadzenie wojny, obrona kraju, wszystko. Radziejowski poruszy kraj, ściągnie posłów warchołów, zaburzy, nic zrobić nie da.
Od niego można się wszystkiego spodziewać.
— Ty masz nad nim przewagę — dodał król — użyjesz jej i swego wpływu.