Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedziały same, jak węzeł ten rozplątać, Jan Kazimierz rzekł Koniecpolskiemu:
— Nie uratuje nikt narodu, który sam się ratować nie chce. Czyniłem na co mnie stało, nad siły to moje. Niech Bóg się ulituje przyszłości; mnie odpadło męztwo i ochota. Gwałtem opierających się nie wezmę, otwartego rokoszu nie chcę ściągać, Bóg z nami... Ja tu już nie mam co czynić. Na hetmanów zdam wszystko, na hetmanów.
Na ciele znużony jestem, lecz toby niczem było: dusza moja chora...
Z tem król do Krzemieńca przybył i wistocie odpoczywać musiał, bo doktor Baur o zdrowie był niespokojny.
Rej z Czaplicem przybyli. Wiadomość o tem mało co poruszyła króla. Z twarzą zastygłą, wcale inną od tej, którą widywano czasu wojny, wyszedł naprzeciw posłanym, uprzejmie ich witając, ale zimno. Innego w nim znaleźli człowieka.
Wysłuchał poselstwa cierpliwie i łagodnie.
— Bierzecie na sumienie wasze przyszłość? — rzekł — dźwigajcież odpowiedzialność za nią. Chciałem inaczej skończyć raz wojnę, zgasić pożar, któremuśmy się rozpostrzeć dali.
Westchnął ciężko.
— Niech pospolite ruszenie do domów ciągnie